web analytics

Kupiliśmy dom w Toskanii | Rozmowa rok po zakupie

Kontakt: Grzegorz Lindenberg
+48 601 211 278
sprzedaz@toskania.org.pl

Nasz dom we Włoszech

Grzegorz Lindenberg: Zacznijmy od początku, czyli kiedy zaczęliście jeździć do Włoch i jak to się stało, że zdecydowaliście się coś tam kupić?

Andrzej Sass: Pierwszy nasz wyjazd do Włoch to był wyjazd do Mediolanu, zimą, z przyjaciółmi. Później byliśmy jeszcze we Florencji. Zwiedziliśmy oczywiście Uffizi, cała Florencja nas zauroczyła. Tamara, moja żona, jest po ASP, więc dla niej te wszystkie rejony są bardzo bliskie. Nasze włoskie doświadczenia nie były bardzo głębokie. Włochy poznajemy dopiero teraz. To jest dla mnie zaskoczenie, bo jeździliśmy po różnych krajach na świecie, a Włochy odkryliśmy dopiero teraz.

Dom w Toskanii, w Garfagnanie
Dom w Garfagnanie, który pan Andrzej z żoną Tamarą kupili w 2022 roku

G.L.: A decyzja kupna domu we Włoszech?

A.S.: Mieliśmy mieszkanie po teściowej, to mieszkanie było do dyspozycji córki i córka podjęła decyzję, że nie chce tam mieszkać. Myślała, żeby je sprzedać i za te pieniądze kupić jakieś mieszkanie czy dom we Włoszech. Mnie to brzmiało mało realistycznie i wiarygodnie, więc tak naprawdę w ogóle nie brałem tego pod uwagę. Żona też stwierdziła, że to chyba jest mało realne, ale zaczęła sprawdzać możliwości. Okazało się, że faktycznie w tej cenie, jaką mogliśmy zyskać za mieszkanie, można coś we Włoszech znaleźć. Nasza przyjaciółka namawiała nas na okolice Lukki, bo to Toskania, więc będziemy mieli wszędzie blisko, między innymi do Florencji i będziemy dobrze skomunikowani.
No i tak troszkę wkręceni przez tę naszą przyjaciółkę odnośnie Lukki zaczęliśmy szukać nieruchomości. Tamara znalazła waszą stronę internetową – jako jedną z wielu, ale chyba zaczęliśmy właśnie od waszej strony. I tak już zostaliśmy przy was, nie szukaliśmy już dalej. Nie ukrywam – chociaż to nie jest tekst sponsorowany, tylko taka jest prawda – że pierwszy kontakt telefoniczny odebrałem bardzo pozytywnie, wzbudził pan zaufanie i zaciekawienie. Później wszystko popłynęło tak, że zaczęliśmy myśleć o kupnie bardzo poważnie. O ile wcześniej wydawało nam się mało prawdopodobne kupno domu w Toskanii za cenę poniżej 100 tys. euro, to, przeglądając oferty, wiedzieliśmy już, że to jest realne. Oczywiście wszystko zależało od lokalizacji, im lepsza lokalizacja, tym droższa, wiadomo.

Nasze przykładowe nieruchomości na sprzedaż znajdziecie na stronie: DOMY NA SPRZEDAŻ

G.L.: Ja pamiętam tę naszą pierwszą rozmowę, kiedy wyraziłem zdziwienie, gdy pan powiedział, że chcecie sprzedać mieszkanie i za jaką kwotę. Wydawało mi się to bardzo tanio, ale uświadomiłem sobie, że rzeczywiście nie wszędzie ceny są tak kosmiczne, jak w Warszawie.

A.S.: Tak, tak, ja dokładnie to pamiętam, ale byliśmy bezradni, bo pieniędzy było tyle, ile było, nie mieliśmy więcej. Trudno było nam znaleźć coś do 50 tysięcy, bo takie było pierwotne założenie, ale w końcu znaleźliśmy tak tani dom. Pamięta pan tę sytuację… Okazało się, że współwłaścicielkami są dwie siostry w wieku powyżej 80 lat, które się nie lubią. Te dwie siostry to jedyne nasze niezbyt pozytywne wspomnienie z Włoch. Sam Benito [właściciel agencji] był zaskoczony, że taka sytuacja się wydarzyła, bo nigdy nie miał do czynienia z podobną.

Dom w wiosce w Garfagnanie, który kupili Polacy
Wioska w Garfagnanie, gdzie Polacy kupili duży dom

G.L.: Pamiętam, że jedna siostra chciała sprzedać, a druga nie chciała, prawda?

A.S.: Druga nie chciała, więc nagle podniosła cenę prawie o 100%. Zrezygnowaliśmy z tego domu i Tamara zdecydowała się zwiększyć limit ceny i szukać innej oferty. A byliśmy już przygotowani na wyjazd, żeby podpisać umowę z siostrami, kiedy Benito powiadomił nas, że niestety, przykro mu, ale nic z tego nie będzie… Znaleźliśmy wkrótce inny dom na sprzedaż, a Tamara była już tak zdesperowana, że chciała go kupić za podaną kwotę, tylko na podstawie zdjęć, nawet nie jadąc do Włoch, no bo to kolejny wyjazd i kolejne koszty… Ale powiedzieliśmy, nie, trzeba pojechać, trzeba to zobaczyć.
Pojechaliśmy więc do Toskanii jeszcze raz, znowu koszty i wszystko… Ale gdy tylko wjechaliśmy do miasteczka, wiedzieliśmy od razu, że to jest nasze miejsce. Mamy takie doświadczenie, że czym ładniejsze widoki na zdjęciach, widoki z okien, tym bardziej dramatyczny dojazd. A okazało się, że dojazd jest idealny, bo praktycznie płaski, dojeżdża się przepiękną doliną…

Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny 2024
Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny 2024

G.L.: Co tam było takiego, niech pan powie, że od razu wiedzieliście, że to jest TO miejsce?

A.S.: Najpierw sobie chodziliśmy po mapce googlowskiej i tam sobie to miasteczko zobaczyliśmy, ten mostek od pobierania cła, XIV-wieczny, oryginalny, fajną zabudowę, potok jeden i drugi, dolinę. Do naszego domu wchodzi się właśnie poprzez ten mostek pod taką fajną, oryginalną, starą zabudową, może być XVI czy XVII wiek. Urzekł nas wygląd fasady naszej kamienicy. Jak wspomniałem, moja żona Tamara, ale i córka Debora, są artystkami po ASP, więc dla nich było ważne, aby dom miał klimat. Nie wchodziło w grę mieszkanie, jakiś apartamencik większy, mniejszy, z balkonikiem na piętrze, z wejściem ze wspólnej klatki schodowej, w ogóle tego nie braliśmy pod uwagę. Myśleliśmy o czym gdzieś nawet dalej, ale żeby to był dom, żeby tam była jakaś dusza, żeby tam był klimat, coś oryginalnego.
No i jak już stanęliśmy przed tym domem, a nawet wcześniej, będąc na mostku, wiedzieliśmy, że to jest to miejsce. Dokładne obejrzenie domu tylko nas w tym odczuciu upewniło. Mieliśmy jeszcze pojechać zobaczyć inną ofertę, ale Debora porozmawiała z Benito i powiedziała, że nie jedziemy. Poprosiliśmy Benita, żeby od razu umówił nas z właścicielami, ponieważ chcieliśmy złożyć ofertę. Jak pan wie, składa się tutaj ofertę [proposta], jeśli właściciel ją przyjmie, to jest to wiążące. Chcieliśmy złożyć ofertę, zaproponowaliśmy 10 tysięcy mniej niż żądana cena. Benito oddzwonił, że się zgodzą na 5 tysięcy i na tej kwocie się spotkaliśmy. Umówił nas dwa dni później, pojechaliśmy z Deborą na podpisanie, na złożenie tej oferty. Została oficjalnie zaakceptowana, ale że to był akurat sierpień, wakacje, to dla Włochów wszystko się wyłącza. Dopiero w październiku udało nam się pojechać na podpisanie umowy notarialnej.
Jedną z właścicielek była starsza pani, odbyliśmy przesympatyczną rozmowę. Okazało się, że ten dom był niezamieszkany przez 40 lat. Oni nie chcieli go w ogóle sprzedawać… Były osoby zainteresowane, była przed nami Amerykanka, która kupiła inny dom po drugiej stronie. Chciała kupić i ten, ale jej nie sprzedali.

Zmierzch i widok na mostek celny, Garfagnana

G.L.: Oni ten dom wystawili, ale go nie chcieli sprzedać, czy go nie wystawiali po prostu przez tyle lat?

A.S.: Wcześniej go nie wystawiali, przez 30 czy więcej lat. Później wystawili i pojawili się różni kupcy, m.in. ta Amerykanka. Jednak właściciele nie chcieli jej sprzedać, bo ona planowała dom potem wynajmować. My natomiast od początku mówiliśmy, że to ma być dom rodzinny dla córki i to chyba ich tak przekonało, ujęło. No i z ciekawostek, jak wracaliśmy ze spotkania, to ktoś z wioski zadzwonił do właścicielki, z ofertą kupna. Zaproponował 10 tysięcy euro więcej, ale ona się nie zgodziła. Powiedziała, że my już jesteśmy dogadani i nam sprzedaje. To było bardzo przyjemne.

G.L.: To był ich dom rodzinny i dlatego nie chcieli sprzedać, mimo że tam nie mieszkali?

A.S.: Tak, to był dom Maurizia i Franceski, małżeństwa. Na okiennicach widać takie wycięte otwory w kształcie liter M i F. Mąż, Maurizio, już nie żyje, Francesca jeszcze żyje. To był dom ich młodości, tam dzieci się urodziły i oni nie chcieli go sprzedawać tak po prostu, bo jeszcze jakiś czas temu dzieciaki zawoziły tam babcię. Później już przestały, a wnuki nie były tym zainteresowane. Dom nie był zamieszkany przez 40 lat. Kiedy zaprosiliśmy do nas sąsiada, który mieszka w wiosce od 30 lat, powiedział nam, że pierwszy raz jest w tym domu. Nawet nie wiedział, że pokoje są takie duże – powierzchnia domu to 120 metrów kwadratowych. Dom jest kamienny z XVIII wieku, z 1797 roku.

Fasada domu i oryginalne kraty w oknie

G.L.: Ma jakąś ciekawą historię?

A.S.: Nasz dom stoi przy moście celnym i okazało się, że właśnie w naszym domu był punkt celny. Na dole mamy oryginalne kraty i tu było więzienie dla tych, którzy coś kombinowali. Mamy klatkę schodową, szeroką, kamienne schody na pierwsze piętro, bardzo ładne. Dom ma swój klimat, na którym nam zależało. A propos tego, że nie był tak długo zamieszkiwany i stoi nad potokiem, nie było tam i do tej pory nie ma żadnej wilgoci ani pleśni. 40 lat temu Francesca, jak się stamtąd wyprowadzała, zostawiła koce, materace i one nie były zapleśniałe. Wyrzuciliśmy je, ale gdyby ktoś się uparł, to mógł to wyprać i użytkować, nic nie było zapleśniałe, ani zgniłe, nic. Dach wymieniali 2 lata temu, bo ich tam częściowo zalało i faktycznie na klatce schodowej było to widać, ale sprawdziłem, że wszystko było wyschnięte, więc jak sobie już odmalowaliśmy, to nic nie wychodzi. Pierwsze piętro i drugie są w super stanie.

G.L.: Jeszcze wróćmy do tego samego procesu zakupu, czy były jakieś problemy?

Praktyczne porady na temat zakupu domu znajdziecie w artykule: KUPNO DOMU W PRAKTYCE

A.S.: Muszę przyznać, chociaż to zabrzmi troszkę paradoksalnie, że tam czuliśmy się bezpieczniej niż w Polsce pod względem opieki notarialnej. Bo tam się płaci notariuszowi i przynajmniej wiadomo, za co się płaci. Wiedzieliśmy od początku, że wszystkie pieniądze przechodzą przez notariusza, jedynie zadatek zapłaciliśmy na konto właścicieli. Benito podał nam numer konta notariusza i przed spotkaniem z notariuszem przelaliśmy pieniądze. Na spotkaniu notariusz potwierdził, że wszystkie pieniądze ma i sprawdzi jeszcze raz dokładnie hipotekę, te wszystkie zaległości, które mogłyby być na nieruchomości i z tych środków, które my wpłaciliśmy, spłaci wszystkie zadłużenia. Tak, że my dostajemy dom czysty, bez żadnego obciążenia i to nam się bardzo spodobało.
Sprzedaż z notariuszem odbyła się – z uwagi na wiek i niemożność chodzenia starszej pani – w domu właścicieli w Pietrasancie. Tam się spotkaliśmy, przyjechała tłumaczka i druga pani polskojęzyczna, świadek. Atmosfera bardzo fajna, nie czuliśmy się w żadnym momencie niepewnie. Wszystko było bardzo korekt i fajnie załatwione.

G.L.: Potem jest ten moment, kiedy macie się wprowadzić, czy też pomieszkać trochę. Dom jest od 40 lat pusty, więc nie ma żadnych mediów. Jak to wyglądało?

A.S.: W tym pomogło nam biuro nieruchomości Benita. Okazali się bardzo w porządku. Daliśmy pełnomocnictwo Benito – bo my wróciliśmy do Polski – i on wszystkie sprawy załatwiał. Faktem jest, że bardzo pomocne w zakupie były kontakty: po pierwsze kontakt z doświadczoną osobą, taką jak pan, z Polski, a po drugie bardzo przyjemny i fajny kontakt z Benito, który dobrze mówi po angielsku. Załatwił wszystko, czyli przepisanie energii, uruchomienie energii, wodę, dokumenty dotyczące śmieci, podatku, tak, że wszystko mieliśmy przez niego przygotowane. Nic sami nie musieliśmy robić, on nam to wszystko przysyłał. Nawet pojechał do naszego domu z elektrykiem i hydraulikiem, żeby założyli nowe liczniki, więc kiedy przyjechaliśmy, wszystko było zrobione.

Widok na wioskę i góry, Garfagnana

G.L.: A jakieś nieprzyjemne niespodzianki?

A.S.: Jedyny minus to taki, że dopiero podczas składania oferty zięć właścicielki powiedział nam, że nie ma podłączenia kanalizacji miejskiej do istniejącej w domu i że to będzie trzeba zrobić. Nie ukrywam, że mnie to mocno zmroziło, bo już sobie wyobrażałem wielkie koszty, kucie ulicy i tak dalej… Ale zapewnili nas, że to nie będą duże koszty, może tysiąc, dwa tysiące euro. I ostatecznie też poprosiłem Benito, żeby on się tym zajął. Mieliśmy przyjeżdżać z żoną w styczniu i chcieliśmy móc się wtedy wprowadzić, żeby była woda, kanalizacja itd. I on tego dopilnował, zamówił hydraulika i elektryka. Jak przyjechaliśmy, wszystko było zrobione. Wymagało to też uzgodnień z sąsiadami i Benito również tym się zajął, nie było żadnych problemów. Hydraulik wykonał te prace miesiąc czy dwa miesiące przed naszym przyjazdem, ale zapłaciliśmy dopiero na miejscu. Nie było problemu, że on czekał na pieniądze. Kosztowało nas to 480 euro, więc do zaakceptowania.

G.L.: Czy coś musieliście jeszcze robić w tym domu?

A.S.: Dom wymagał odświeżenia. Cały dom został odmalowany, a najpierw umyty, bo tam było dużo pająków, więc trzeba było te wszystkie pajęczyny odczyścić. Pajęczyny sięgały na metr od ścian, takie kokony porobione na okrągło. Wyczyściliśmy wszystko i potem cały dom został odmalowany.

Zdjęcie z czasu odnawiania domu

G.L.: A to wyście robili czy zatrudnialiście jakichś ludzi?

A.S.: Nie, nie, to była przyjemność dla nas. Podczas każdego pobytu w domu coś robiliśmy, trochę wyczyściliśmy, pomalowaliśmy. Oczywiście, jak pojedziemy w przyszłym roku w wakacje, to czeka nas ciąg dalszy prac, ale tak nawet jest fajnie – jak tam się jedzie, to się inaczej pracuje, inaczej wypoczywa, w ogóle to jest inna bajka.

Dom został wyczyszczony i odmalowany
Po remoncie…

G.L.: Czy tam macie internet stacjonarny, czy po prostu korzystacie z telefonów?

A.S.: Mamy router mobilny, duży, dobrej klasy. Na taki router to, myślę, na pewno ponad tysiąc złotych trzeba wydać, żeby to miało ręce i nogi. Najpierw kupiliśmy kartę Vodafone, ale okazało się, że Vodafone nie można aktywować – ani przez telefon, ani w punkcie operatora. Próbowali nam aktywować i nie mogli, kartę wymienili i w dalszym ciągu nic. Na Vodafone była wtedy promocja, ale skoro to nie zadziałało, to poprosiłem o inną ofertę. Sprzedawczyni zaproponowała nam Very Mobile i za 10 euro mamy 220 giga. Z okien domu widzimy maszt, więc w oknie stoi router i mamy dobre połączenie. Chyba, że są gęste mgły, to wtedy coś tam się dzieje… Ważne, że jest to oferta prepaid, nie ma abonamentu, płacimy tylko, kiedy używamy.

G.L.: Czy coś tam was zaskoczyło, pozytywnego albo negatywnego, jak zaczęliście tam przyjeżdżać?

A.S.: Właściwie to mamy same tylko pozytywne odczucia – jesteśmy zaskoczeni pozytywnie. Pierwsza taka przyjemna niespodzianka to spotkanie z sąsiadem. Przyjechaliśmy z kluczami po podpisaniu umowy u notariusza i ten sąsiad wyszedł do nas. Na migi się dogadaliśmy, że mamy podpisaną umowę i że ta casa to mia casa i tak dalej. Obcy facet, którego widzieliśmy drugi raz, a tak mi pogratulował, uściskał, tak misiaczka zrobił, że muszę powiedzieć, że to mnie zastanowiło, bo w Polsce to się raczej rzadko zdarza, żeby sąsiedzi tak reagowali… Włosi cieszą się po prostu, jak ktoś kupuje dom. Do tej pory nie wiemy, który z sąsiadów chciał nas na początku podkupić, bo wszyscy są bardzo sympatyczni.
Co do sąsiadów, to naprzeciwko mieszka jedno młodsze małżeństwo, a za plecami jedno małżeństwo starsze, na emeryturze, 70 plus i oni są przekochani. Takich ludzi właśnie chcieliśmy mieć obok we Włoszech… Te relacje są rewelacyjne. Jak wyjeżdżaliśmy drugi raz z Tamarą, to się z nimi żegnaliśmy, a oni spytali, czy mamy kanapki na drogę, czy może coś nam zrobić. Powiedzieli, że jakby przyszły opłaty za wodę czy za prąd, żebyśmy się nie martwili, oni zapłacą, a my im oddamy pieniądze, jak przyjedziemy. Także taki mamy układ.
Jeszcze odnośnie wyboru lokalizacji, bo to też może być ważne. Co było ważne dla nas? Dom jest przeznaczony dla córki, do mieszkania, więc oprócz tego, że okolica miała ładnie wyglądać, zależało nam, żeby w pobliżu znajdowały się podstawowe usługi. Mamy tu sklep ogólnospożywczy, sklep z ubraniami i chemiczno-kosmetyczny. Jest poczta, bankomat, apteka, knajpa, a także sklep, gdzie można kupić śruby, gwoździe, farbę i inne rzeczy do remontu. Jest jeden bardzo dobry bar, właściwie taka baro-restauracja, gdzie w weekend trzeba robić rezerwację, bo nie ma szans, żeby wejść tak po prostu. Mają bardzo dobre jedzenie, rewelacja. Wszystkie te sklepy i punkty usługowe są w odległości 3-5 minut pieszo. Po większe zakupy do dużego marketu jedziemy samochodem około 20 minut, to też żaden kłopot. Oglądaliśmy wcześniej różne fajne domy, ale do jednego miejsca dojeżdżał tylko raz w tygodniu obwoźny sklepik, a w drugim trzeba było do sklepów zjeżdżać 10 minut krętą drogą. Wyobrażałem sobie, że zapomniałem czegoś kupić i muszę wracać… Tutaj pod względem takiego zabezpieczenia jest super.
Tutejszy sklep pełni również rolę centrum informacji kulturalnej, naprawdę. Prowadzą go dwaj bracia, parę rzeczy dostaliśmy od nich za darmo. Mówią: spróbuj tego, zjedz, weź. Wizyta w tym sklepie zajmuje mojej żonie 40 minut, bo trzeba porozmawiać… Atmosfera jest bardzo fajna!

Salon z kominkiem na dole, dom w Toskanii

G.L.: Macie już ponad rok doświadczenia w posiadaniu własnego domu w Toskanii. Co byście poradzili ludziom, którzy szukają, zastanawiają się, czy coś tam kupić, czy nie?

A.S.: To jest trudne pytanie, bo to zależy od tego, jaki jest cel tego kupna. Jeśli ktoś myśli o zarabianiu, o inwestycji, to inaczej szuka. Nam chodziło o dom dla siebie i dla córki. Szukaliśmy też czegoś wyjątkowego i mieliśmy ograniczone fundusze. Myślę, że jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni tym, że mogliśmy za w miarę nieduże pieniądze kupić sobie taki dom, obiekt marzeń. Znajomi, przyjaciele, którzy nas odwiedzają, wszyscy są pod wrażeniem. Na pewno bardzo ważną rzeczą jest korzystać z pomocy i usług osób czy firm, które są rozpoznawalne w internecie, a nie są tylko naganiaczami. Zaobserwowałem, że na niektórych stronach, grupach co chwilę ktoś się pojawia, że zmienia nazwisko albo czasami ma tylko pseudonim, oferując pomoc w załatwieniu domu albo nieruchomości, ale nic nie wiadomo o tej osobie, nie wiadomo, kto to jest tak naprawdę. Sądzę, że rozpoznawalność i oferta są bardzo ważne, ważny jest kontakt. Przed decyzją warto pojechać do Włoch dwa czy trzy razy, żeby poczuć klimat i żeby poznać ewentualnych pośredników z biura nieruchomości – albo nam się spodobają, albo nie, albo będziemy mieli zaufanie, albo nie będziemy mieli zaufania. Tutaj akurat z Benito to był strzał w dziesiątkę, bo to klasyczny Włoch i zrobił na nas pozytywne wrażenie, bardzo nam pomaga.

G.L.: Na stałe mieszkacie w Polsce, prawda? Kiedy wybieracie się znowu do waszego toskańskiego domu?

A.S.: Jedziemy tam za niecałe dwa tygodnie, w tym roku już szósty raz! Byliśmy w styczniu, w kwietniu, w czerwcu dwa razy, a żona spędziła tam latem dwa miesiące. Widzę, jak dłuższy pobyt tam oddziałuje na człowieka. To jest nieprawdopodobne, jak Włosi potrafią cieszyć się życiem i jak się nam udziela to dolce vita. Gdy Tamara mieszkała tam latem sama, bo ja pracowałem w Łodzi, przyjeżdżali przyjaciele z Polski, ale zdarzały się momenty, że była sama. Wówczas sąsiedzi przynosili jej jedzenie, przychodzili do niej, zapraszali ją do siebie. Ona tak naprawdę ciągle przebywała u kogoś, albo ktoś był u niej. Bardzo się zaprzyjaźniła z sąsiadką, taką starszą panią, elegancką, oczytaną, dystyngowaną, taką korekt. Jej mąż to typowy Włoch i tworzą cudowną parę. Jesteśmy zauroczeni tym, jak się do siebie odnoszą, kochają, jak się potrafią śmiać z siebie nawzajem.
Oczywiście zdarzają się różne sytuacje, są różni Włosi, nie wszyscy są idealni. Jak ubezpieczaliśmy dom, podesłali nam namiary na agenta, przyjechał do nas i sam, Włoch, powiedział, że musimy uważać, bo jak będzie szkoda, przyjdą fachowcy Włosi i to są takie dranie, że będą chcieli od nas jak najwięcej kasy wyciągnąć. Bo jak zobaczą, że mamy ubezpieczenie, jesteśmy obcokrajowcami, to będą chcieli nas naciągnąć… Mieliśmy jeden incydent, że dzieciaki nam wybiły szyby. Bok domu graniczy ze stromą uliczką i okna klatki schodowej są na wysokości głowy. I tam dzieciaki musiały wybić szybę, akurat to było przed naszym wyjazdem zimowym, więc ja jedynie to zakleiłem. Poszedłem do sklepu i pogadałem z właścicielami, że my przecież chcemy tutaj mieszkać i funkcjonować, że tak nie może być. Oni się przejęli. Byłem później w urzędzie miasta w jakiejś sprawie i też o tym wspomniałem. Bardzo podobała mi się reakcja urzędników i samego burmistrza. Powiedzieli, że to jest nie do pomyślenia, że takie rzeczy tu się nie zdarzają, że przepraszają i tak dalej. Nikt nas nie zbył, zapewnili nas, że to jest incydentalne i że nic więcej nie powinno się tutaj wydarzyć.

G.L.: W jakim języku się komunikujecie? Mówicie po włosku?

A.S.: Żona uczy się włoskiego, ale w urzędzie gminnym porozumiewamy się po angielsku, bo tam są dwie osoby mówiące w tym języku. W sklepiku jeden z braci mówi po angielsku, drugi tylko po włosku. Z sąsiadami używamy aplikacji do tłumaczenia, to nas ratuje. Jak jesteśmy razem na kolacji, to mamy dwa czy trzy telefony i normalnie ze sobą rozmawiamy. Chociaż jesteśmy zaskoczeni, że jednak niewiele osób zna angielski.
A jeszcze odnośnie spraw formalnych to poszliśmy do urzędu burmistrza i oni tam na miejscu nam wypisali wysokość podatku od nieruchomości, przyjęli też dokument w sprawie śmieci. Oczywiście pół roku czekaliśmy, zanim dostaliśmy rachunek i trzeba było za pół roku zapłacić. Włosi mają swój czas, ale pod względem formalnym nas obsłużyli idealnie i pomogli.

G.L.: Ten podatek to jest kilkaset euro na rok dla takiego domu jak wasz, który jest domem wakacyjnym, prawda?

A.S.: Tak, bo ten podatek jest liczony od wartości katastralnej nieruchomości, a nie od tej sprzedażnej, rocznie jest to 350 czy 360 euro. To jest akceptowalne.

G.L.: No chyba, że się zdecydujecie mieszkać tam na stałe, wtedy nic nie będziecie płacić.

A.S.: Istnieje taka pokusa, coraz poważniejsza, szczególnie po wakacyjnym pobycie Tamary. Okazuje się, że życie nie jest tam dużo droższe, natomiast na pewno jest dużo przyjemniejsze i łatwiejsze. Również same relacje są zupełnie na innym poziomie. Włosi ze sobą rozmawiają, zatrzymują się na ulicy, mają kontakt, to jest bardzo fajne.

Średniowieczny mostek w wiosce, Garfagnana

G.L.: Są tam jacyś inni Polacy?

A.S.: Okazało się, że po drugiej stronie potoczku, w tej samej miejscowości, kupiło sobie mieszkanie młode polskie małżeństwo – widzimy się z okien. Tak sobie zamarzyli, bo jej babcia była Włoszką, a więc ona ma włoskie korzenie i zawsze marzyła o tym, żeby tutaj mieszkać. Też nie mieli dużo pieniędzy, nawet mniej niż my i postanowili kupić w tym rejonie zwykłe mieszkanie. Tu mogę dodać jeszcze uwagę do tematu doświadczeń przy kupowaniu. To małżeństwo korzystało z pomocy biura prawnego, zapłacili im 5 tysięcy euro z góry. Biuro miało dobre opinie i faktycznie przygotowało wszystko, tłumaczenia itd. Ale jak oni przyjechali na podpisanie aktu notarialnego, a przyjechali zapakowani po dach jedzeniem, ubraniami, żeby już mieszkać, to dowiedzieli się na miejscu, że nie mogą podpisać umowy! Notariusz wykrył istnienie jeszcze jednego współwłaściciela. Biuro to przeoczyło. Zapłacili 5 tysięcy i zostali w sytuacji mocno niekomfortowej. Uprosili właścicielkę mieszkania, żeby mogli się w nim zatrzymać, bo nie mieli się gdzie podziać. Ostatecznie, summa summarum, wszystko się zakończyło dobrze, tylko że po miesiącu.
Nasz notariusz, polecony przez Benito i właścicieli, był bardzo profesjonalny. Wszystko posprawdzał, wszystko nam tłumaczył. Tłumaczka na bieżąco wszystko tłumaczyła, wyjaśniała. Zapytał też o źródło pochodzenia pieniędzy. Czuliśmy się w porównaniu z tym małżeństwem bardzo bezpiecznie i w porządku. Oni kupili taniej, ale mieli więcej stresu.

G.L.: Czy jest coś, o co nie pytałem, co byłoby ważne, żeby dodać na koniec?

A.S.: Reasumując: bardzo ważna dla nas była lokalizacja. Jesteśmy blisko Lukki, Pizy z lotniskiem – do godziny drogi, blisko Viareggio nad morzem oraz Florencji (1,5 godziny). Na miejscu mamy sklepy i podstawowe usługi. Dom ma urok i klimat. Plusem jest też to, że jak w lecie jest bardzo gorąco w Toskanii, to u nas jest zawsze kilka stopni chłodniej, bo znajdujemy się w dolince i przy potoku. A w zimie? W zimie jest troszkę chłodniej, natomiast nie jest aż tak bardzo wilgotno. Zbocza doliny są zalesione, więc drewna jest pod dostatkiem. My mamy na piętrze piecyk kozę, a na dole kominek; drewno jest tanie, tańsze niż w Polsce, więc będziemy sobie palić. Niedawno nasi włoscy sąsiedzi zapytali, kiedy przyjeżdżamy, to nam napalą, żebyśmy mieli ciepło w domu, jak przyjedziemy…

G.L.: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę pięknego życia we Włoszech.

Jeśli myślicie o zakupie domu w Toskanii, zapraszamy do przejrzenia nieruchomości na naszej stronie i do kontaktu.

Galeria zdjęć z grudnia 2023 (fot. G.L.):

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Shopping Cart
Scroll to Top