Pociągiem wokół Sycylii – trzydniowa podróż dwóch pań w sile wieku

W pociągu do Modiki zaczęłam czytać najnowszą książkę Jarosława Mikołajewskiego, „Marsala”, którą przysłano mi tu do Włoch z redakcji lubelskiego „Akcentu”. Mikołajewski ma 65 lat, skarży się na zmęczenie i zniechęcenie, na słabość cielesną. Ja mam lat 50 i zdaję sobie sprawę, że czas przyspiesza i że nie ma dla nas litości. Może to ostatni raz, kiedy chce mi się w lipcowym upale jechać autobusem do Doliny Świątyń, wspinać się z plecakiem po stromych uliczkach Agrigento, patrzeć w słońce spod wrót katedry w Cefalù, snuć się cztery godziny po przestronnych salach Muzeum Regionalnego w Mesynie, czekać na opóźnione pociągi i na bieżąco dostosowywać plany do sycylijskiej rzeczywistości… A może ten dodający energii entuzjazm podróżnika nie mija nigdy?
Ponad rok temu kupiłyśmy z siostrą mieszkanie na Sycylii, w Avoli. Poprzednie lato spędziłyśmy głównie na miejscu – załatwiając jeszcze różne sprawy – a teraz postanowiłyśmy zrobić sobie wycieczkę po dawno niewidzianych miastach na zachodzie i północy wyspy. Dwie panie w sile wieku, z małymi plecaczkami spakowanymi na 3 dni, w absolutnie niezbędnych okularach przeciwsłonecznych i wygodnych butach. Naszym celem były: Modica, Agrigento, Cefalù, Patti i Mesyna.

Włoskie pociągi – trzydniowy bilet
Włoskie koleje mają atrakcyjną ofertę Italia in tour, czyli bilety uprawniające do nieograniczonych podróży przez 3 lub 5 dni wszystkimi pociągami regionalnymi (z kilkoma wyjątkami wypisanymi na stronie trenitalia.it) w cenie 59 € (na 5 dni) i 35 € (na 3 dni). My kupiłyśmy bilet trzydniowy, online na stronie kolei.
Dzień pierwszy – Modica i Agrigento
Wyruszyłyśmy z Avoli wczesnym rankiem o godzinie 5:54 i dotarłyśmy do Modiki po siódmej, czyli zgodnie z rozkładem. W Modice wypiłyśmy kawę, zjadłyśmy trochę słynnej lokalnej czekolady, pospacerowałyśmy zacienionymi uliczkami i zwiedziłyśmy zamek Castello dei Conti górujący nad miastem wraz z jaskinią, która kiedyś zapewniała drogę ucieczki dla mieszkańców. Zamek jest pusty, ale warto tu się wspiąć dla widoków na to cudowne miasto. Pisałam o nim w książce „Włochy. Podróż na południe” i we wpisie „Miesiąc na Sycylii”. O ile rano temperatury nie są jeszcze dokuczliwe, to po 11 słońce zaczyna naprawdę palić i odradzam dłuższe przebywanie na odkrytym terenie. My zeszłyśmy do centrum, zanim upał stał się obezwładniający i zatrzymałyśmy się w znanej mi rosticcerii Cabbanna Fichera (mapka), gdzie zjadłyśmy modikańskie scacce, czyli wypieki z zawijanego ciasta z nadzieniem.


Z Modiki do Agrigento jeżdżą pociągi, ale w dzień naszej wyprawy z powodu prac modernizacyjnych pociągi były zastąpione autobusami. Droga trwała więc dłużej. Miałyśmy przesiadkę w Canicatti, gdzie na dworcu wypiłyśmy chyba najlepsze w życiu espresso. Nie ma więc tego złego… Do Agrigento dotarłyśmy po południu koło 17.

Nocleg zaplanowałyśmy w centrum starego miasta, przy via Francesco Sala, gdzie z dworca idzie się zaledwie kilka minut – ale pod górę; Agrigento wznosi się na zboczu i ma mnóstwo uroczych schodków. Wynajęłyśmy niedrogi, przyjemny pokoik z tarasem (link do Booking), łazienką i śniadaniem, które można zjeść przy stoliku na wspólnym tarasie z pięknym widokiem na morze. Check in odbył się bezproblemowo – trzeba zadzwonić do właściciela, a on przez telefon dosłownie prowadzi gościa do drzwi pokoju. Są tutaj zamki na kartę, sejf, lodówka w pokoju oraz wspólna kuchnia. Nasza łazienka była duża i wygodna, a to dla mnie chyba najważniejsze w podróży. Na śniadanie dostałyśmy gorące rogaliki, kawę oraz dżemy w jednorazowych opakowaniach – nic specjalnego, ale na jeden raz zupełnie wystarczające.


Agrigento to bardzo ciekawe miasto – zostało wybrane na Włoską Stolicę Kultury w roku 2025, więc tym bardziej warto je odwiedzić teraz. To dosłownie wielopoziomowy labirynt uliczek, przejść, placyków i schodów! W najwyższym punkcie wznosi się imponująca katedra pod wezwaniem San Gerlando. Wybudowano ją w XI wieku, ale później kilkukrotnie niszczyły ją trzęsienia ziemi, odbudowywano ją i przebudowywano. Uwagę zwraca masywna dzwonnica z pięknymi ślepymi arkadami.






Miasto pełne jest wąskich uliczek, nad którymi dominują podniszczone pałace i wysokie kamienice, do fasad których „doklejono” współczesne łazienki na metalowych podporach. Plątanina zaułków i dziedzińców to ślad arabskiej dominacji na tych ziemiach we wczesnym średniowieczu. Agrigento wyróżnia się wieloma działaniami artystycznymi, wrażenie robią tzw. Schody Artystów (Scalinata degli Artisti), czyli uliczka, w której wszystkie stopnie schodów zostały pomalowane w kolorowe wzory. Miłośnicy street artu znajdą w Agrigento mnóstwo atrakcji do sfotografowania. Z miasta rozciąga się też wspaniały widok na płaskowyż, gdzie dostrzec można sylwetki greckich świątyń, za którymi błyszczą wody Morza Śródziemnego.
Nie miałyśmy niestety czasu zwiedzić przepięknego klasztoru Santo Spirito w stylu chiaramonte, który ja widziałam wiele lat temu ani kościoła Santa Maria dei Greci, wybudowanego w miejscu greckiej świątyni. Zajrzałyśmy jedynie na dziedziniec Teatro Luigi Pirandello. Ten włoski dramaturg i nowelista pochodził właśnie z Agrigento.
Główna ulica w niższej części starego miasta to via Atenea, przy której znajduje się mnóstwo klimatycznych sklepików, barów i restauracji. Zjadłyśmy kolację w trattorii Don Lollò (mapka) – uczciwe ceny za bardzo smaczne makarony!


Dzień drugi – Dolina Świątyń, Cefalù, Patti
Valle dei Templi
Valle dei Templi to tak naprawdę nie dolina a płaskowyż, otwarty teren, który latem lepiej zwiedzić albo wcześnie rano, albo późnym wieczorem. Strefa archeologiczna otwarta jest od 8:30 do 23. My dotarłyśmy tutaj po 9, więc słońce jeszcze nie paliło tak piekielnie. Żeby się przed nim osłonić, warto wziąć ze sobą parasolkę, która jest skuteczniejsza od kapelusza. Na terenie parku są pompy z wodą, ale tylko niektóre z wodą pitną. Napoje można kupić też w kilku punktach na trasie zwiedzania, dostępne są też ubikacje.

Z Agrigento do Doliny Świątyń przyjechałyśmy autobusem miejskim z Piazza Fratelli Rosselli (mapka). Bilet można kupić na dworcu w kasie lub w automacie za 1,20 € albo u kierowcy za 1,50 €. Uwaga, bilet z automatu ważny jest 90 minut od momentu zakupu, a nie od momentu skasowania w autobusie – uczcie się na naszych błędach. Najlepiej jest wsiąść w linię numer 2 lub 2/ i wysiąść przy wejściu w pobliżu Świątyni Junony (Tempio di Giunone). Wówczas będziemy iść ze wschodu na zachód, lekko w dół, mając przed sobą frontony świątyń. Powrót z przystanku przy Porta V, linią nr 1.
Valle dei Templi to ogromny (największy w Europie) park archeologiczno-krajobrazowy, z kilkoma świątyniami doryckimi z okresu hellenistycznego – w tym niektóre o wyjątkowo dobrym stanie zachowania. Obejmuje on teren około 1300 ha, gdzie niegdyś wznosiło się starożytne miasto Akragas, z którego narodziło się obecne Agrigento. Od 1997 roku cały obszar znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Bilet do parku kosztuje teraz 17 € (normalnie 10 €), ponieważ obejmuje też wystawę malarstwa włoskiego w Villi Aurea na terenie strefy archeologicznej.

Najważniejsze świątynie to, idąc od wschodu: Tempio di Giunone (Hery, Junony), Tempio della Concordia (Zgody), Tempio di Ercole (Heraklesa, Herkulesa), Tempio di Giove (Zeusa, Jowisza), Tempio di Castore e Polluce (Dioskurów, Kastora i Polluksa). Wszystkie zostały wzniesione w V wieku p.n.e. z lokalnego wapienia, w czasach największego rozkwitu Akragas. Starożytne miasto obejmowało wielki teren, jego mury miały około 12 km, wiodło przez nie aż 9 bram. Akragas zostało założone na wzgórzach pomiędzy dwiema rzekami, 4 km od morza, w strategicznej pozycji, która pozwala na łatwą obronę. Za panowania tyrana Terona powstał system akweduktów i kanałów, którymi wody gruntowe spływały do sztucznego jeziora, na terenie którego dziś istnieje ogród Kolymbetra, który również można zwiedzać. Akragas zostało zdobyte przez Kartagińczyków w 406 roku p.n.e. i już nigdy nie wróciło do poprzedniej wielkości, ale wciąż było zamieszkiwane. Dostało się pod wpływy Syrakuz, później Rzymian, którzy zmienili jego nazwę na Agrigentum, zyskało nawet pewną autonomię. We wczesnym średniowieczu (VI w.) najazdy barbarzyńców zmusiły mieszkańców do opuszczenia miasta i przeniesienia się wyżej, czyli na tereny dzisiejszego Agrigento. Tym samym wzgórze, na którym wznosiły się świątynie, wyludniło się niemal całkowicie. Zaczęto tu chować zmarłych i wypasać zwierzęta. W 597 roku biskup Grzegorz ustanowił Świątynię Zgody katedrą pod wezwaniem apostołów Piotra i Pawła – dzięki czemu zachowała się ona w tak dobrym stanie. Oczywiście wiązało się to z radykalnymi zmianami greckiej konstrukcji, m.in. wymurowano ściany pomiędzy kolumnami. W kolejnych wiekach degradacja dawnego miasta nadal postępowała, a materiał budowlany przenoszono i wykorzystywano na nowo.

Po stuleciach opuszczenia Dolinę Świątyń zbadał i opisał dominikański mnich, Tommaso Fazzello, ale można stwierdzić, że miejsce to zostało ponownie odkryte dopiero w XVIII wieku dzięki niemieckiemu uczonemu Johannowi Joachimowi Winckelmannowi (uważanemu za ojca nowożytnej archeologii i historii sztuki). Wpływ Winckelmanna był kluczowy dla europejskich podróżników, którzy odbywali Grand Tour, a Dolina Świątyń stała się obowiązkowym przystankiem w tych modnych podróżach. Johann Wolfgang Goethe obszernie opisał ją w słynnej „Podróży włoskiej” (wydanej w 1816 roku).
Jedną z najważniejszych i fascynujących postaci we współczesnej historii Valle dei Templi był sir Aleksander Hardcastle, brytyjski kapitan, który finansował wykopaliska archeologiczne w latach dwudziestych XX wieku. W 1925 roku kupił on i odrestaurował posiadłość zwaną Villa Aurea (na terenie dzisiejszego parku). Współpracował z włoskim archeologiem Pirro Marconim. To dzięki niemu podniesiono do pionu osiem kolumn Świątyni Haraklesa, odkryto sanktuarium bóstw chtonicznych, a także wyburzono zabudowania gospodarcze na fundamentach Świątyni Asklepiosa i Hefajstosa. W willi trwa właśnie wystawa malarstwa włoskiego, gdzie można zobaczyć, m.in., uroczy maleńki obrazek Antonella da Messina.

Trudno uwierzyć – choć im dłużej jestem na Sycylii, tym łatwiej – że jeszcze w 2016 roku wyburzano i rozbierano nielegalne budynki powstałe na terenie parku, na zlecenie prokuratury i przy desperackich protestach mieszkańców. Jeden z magazynów niedaleko Świątyni Junony, rozebrany w 2000 roku, należał do bossa mafijnego…
Spacer po terenie parku trwa co najmniej 1,5 godziny, ale żeby zobaczyć wszystko, łącznie z ogrodem Kolymbetra, trzeba sobie zarezerwować co najmniej 3 godziny. My skończyłyśmy wizytę po 11 i wsiadłyśmy do klimatyzowanego autobusu, bo dłużej naprawdę ciężko było wytrzymać w sycylijskim słońcu.
Valle dei Templi warto odwiedzić w lutym/marcu, w porze kwitnienia migdałowców, kiedy organizowane jest ich wielkie święto, Festa del Mandorlo in Fiore, pełne wydarzeń kulturalnych, pokazów folklorystycznych, koncertów itp.
Cefalù
Z Agrigento do Cefalù jedzie się dwie i pół godziny, z przesiadką w Termini Imerese. Najpierw trasa wiedzie wśród typowych wzgórz sycylijskiego interioru, później pociąg sunie wzdłuż wybrzeża. Warto usiąść po lewej stronie wagonu, żeby podziwiać widok na morze.
Cefalù to małe miasteczko, które przycupnęło u stóp wielkiej skały. Swoją popularność zawdzięcza malowniczemu położeniu i wspaniałej normańskiej katedrze. Nawet jeśli widzieliście już jasne katedry Apulii, imponujące kościoły Florencji czy Paryża, to i tak Cefalù was nie rozczaruje. Jego katedra jest bowiem jedyna w swoim rodzaju, masywna i przysadzista, dominuje nad placem pełnym kawiarnianych stolików i palm. Wchodzimy do niej z pokorą po schodach w kształcie piramidy, rozgrzanych w promieniach nieustępliwego słońca.

Kościół wybudowano w wiekach XII-XIII, na życzenie normańskiego króla Rogera II. Legenda głosi, że w podzięce za ocalenie ze sztormu… Architektura katedry nawiązuje do wielkich bazylik benedyktyńskich, utrzymanych w północnoeuropejskim stylu normańsko-romańskim. Niską fasadę obramowują dwie imponujące wieże, zwieńczone piramidalnymi iglicami z XV wieku. Do wnętrza wchodzi się przez portyk z trzema łukami wspartymi na czterech kolumnach i sklepieniach krzyżowych.

Główną absydę wypełnia wspaniała mozaika przedstawiająca Chrystusa Pantokratora, poniżej ukazani są święci, apostołowie, aniołowie, Matka Boska. W sumie mozaiki zajmują powierzchnię 650 mkw! Jest na co patrzeć i co podziwiać.

Wejście do katedry jest darmowe, biletowane są zaś trasy zwiedzania wież i przylegającego klasztoru. Pamiętajcie o odpowiednim stroju zakrywającym ramiona i kolana.
Poza katedrą w Cefalù jest kilka innych atrakcji do zobaczenia – muzeum z dziełem Antonella da Messina, świątynia Diany na skale, ale my nie miałyśmy już czasu ani sił na dalsze zwiedzanie. Wstąpiłyśmy tylko do dawnych średniowiecznych pralni przy ulicy Vittorio Emanuele.



Miasteczko jest bardzo turystyczne, pełne urokliwych zaułków, lodziarni, sklepów, restauracji i barów z balkonami otwierającymi się na morze. Latem plaża jest zatłoczona, a w jedynej zachowanej bramie miejskiej, Porta Pescara, ze spektakularnym widokiem na zatokę stoi kolejka chętnych do zdjęcia.

Patti
Podróż do Patti z Cefalu trwa ponad godzinę, dotarłyśmy tam około 21 i od razu ruszyłyśmy do wynajętego pokoju w odległości 5 minut pieszo od dworca. Tu równie wszystko poszło bardzo sprawnie. Francesco czekał na nas przed drzwiami, pokazał nam świetnie wyposażoną kuchnię, w której goście rano sami robią sobie śniadanie (są jogurty, płatki śniadaniowe, rogaliki, ciastka, dżemy, owoce, kawa, herbata, soki, mleko itd.), przyjemny ogród ze stołem, fotelami, hamakiem, żółwiami i kotem, polecił restauracje i bary. Pokój był czysty, z wygodnym łóżkiem, więc rekomenduję to miejsce. Rezerwację robiłam przez Booking.
Ale dlaczego Patti? Kto w ogóle słyszał o tym miasteczku? Otóż spędziłam tu kiedyś cały miesiąc, lata temu, w mieszkaniu nad samym morzem i był to mój pierwszy dłuższy pobyt na Sycylii z pracą zdalną. Chciałam zobaczyć jeszcze raz to skromne miasteczko, a właściwie jego marinę, wykąpać się w przejrzystym morzu – plaża w Patti jest żwirkowa, więc woda nie bywa nigdy mętna.

Włosi cenią Patti za jego długą plażę oraz pozostałości willi rzymskiej, odkrytej w czasie budowy autostrady, którą przesunięto, tworząc łuk, żeby nie zniszczyć zabytku.
Dzień trzeci – Mesyna
Rano po kąpieli w morzu i śniadaniu, zgodnie z planem ruszyłyśmy dalej do Mesyny – droga zajmuje od ok. 40 minut do godziny, w zależności od pociągu. Byłam bardzo ciekawa, jak to miasto się zmieniło przez ostatnie lata, czy poprawiła się praktycznie nieistniejąca komunikacja publiczna, czy zniknęły śmieci. W Mesynie mieszkałam dawno temu przez bodajże trzy miesiące. Wygląda na to, że ta nasza trzydniowa wędrówka to moja podróż sentymentalna po wyspie, co sobie uświadomiłam dopiero w trakcie pisania tego tekstu…

Mesyński dworzec kolejowy jest zadbany, nowoczesny, a na placu przed nim stoją elektryczne autobusy miejskie (wow!). W jednym z nich urządzono nawet punkt informacji (drugie wow!), gdzie uzyskałyśmy wskazówki, jak trafić na przystanek, z którego dojedziemy do Museo Regionale, celu naszej wizyty. Bilet (2,50 €/bilet na 2 przejazdy 100-minutowe) kupiłyśmy w kiosku na dworcu, w automacie się niestety nie udało, nie działały płatności (au!). Przystanek linii numer 1 znajduje się na małym dworcu pod parkingiem (mapka). Prościej byłoby pojechać tramwajem, ale obecnie linia jest w remoncie. Na przystankach (alleluja!) znajdują się wyświetlacze z godzinami odjazdów, ale okazało się, że nie można im za bardzo wierzyć. Ach, Mesyno, pod cienką warstewką nowoczesności rozpoznaję twoją dawną nieobliczalność i dezorganizację… W końcu jednak autobus przyjechał i w ciągu pół godziny dotarłyśmy do muzeum.
Museo Regionale Accascina mieści się od 2017 roku w przestronnym, nowoczesnym, dwupiętrowym budynku przy Viale Liberta’. Wejście kosztuje 10 €. Jest to wspaniała przestrzeń wystawiennicza, sale są ogromne, trasa wytyczona jasno wg chronologii (ideał w porównaniu z diabelsko skomplikowanym układem sal w muzeum archeologicznym w Syrakuzach). A w całym muzeum my dwie i para Brazylijczyków… Plus oczywiście pracownicy, nudzący się jak mopsy.



Najważniejsze dzieła w kolekcji to dwa obrazy Caravaggia („Pokłon pasterzy” i „Wskrzeszenie Łazarza”, oba z 1609 r.) oraz prace Antonella da Messina (poliptyk S. Gregorio i mały, dwustronny obrazek na desce przedstawiający Madonnę z Dzieciątkiem oraz twarz Chrystusa w koronie cierniowej – obecnie na wystawie w Dolinie Świątyń). Obrazy Caravaggia zostały kilka lat temu odnowione, dzięki czemu są jaśniejsze i wyraźniejsze. Przeznaczono dla nich oddzielną salę z wygodnymi kanapami. Poliptyk Antonella też ma własny pokój i jest świetnie oświetlony.

Pochwaliłyśmy spontanicznie muzeum przed jedną z pracownic, wspominając też, że przyjeżdżamy właśnie z Agrigento, gdzie widziałyśmy obrazek Antonella. Włoszka uśmiechnęła się szeroko, widać było, że sprawiłyśmy jej wielką radość. Powiedziała nam, że obecny wygląd pomieszczeń to rezultat decyzji nowego dyrektora placówki, który zasłonił okna, uzyskując więcej miejsca na ekspozycję i ograniczając zbyt intensywne światło zalewające wnętrza. Powiedziała nam też, że w muzeum warto zobaczyć również stałą wystawę pt. 1908, pokazującą skutki tragicznego trzęsienia ziemi, które niemal doszczętnie zniszczyło Mesynę właśnie w roku 1908. Wystawa kosztuje dodatkowo 7 € + 1 € za jednorazowe słuchawki. Obejmuje ona kolekcję materialną (fragmenty kolumn, rzeźb, ozdób), zdjęcia sprzed katastrofy i tuż po oraz część wirtualną, czyli krótkie video do oglądania w specjalnych okularach 3D i kilkuminutowy film pokazujący rozmiar tragedii. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,1 trwało 37 sekund, zniszczyło 90% budynków i zabiło około 75 tysięcy mieszkańców, czyli połowę. Mesyna nigdy już nie wróciła do poprzedniej świetności.
Po czterech godzinach w muzeum, obejrzawszy wszystkie sale i eksponaty, wsiadłyśmy w autobus miejski i potem w pociąg do Avoli – z przesiadką w Syrakuzach. Pociąg przyjechał z półgodzinnym opóźnieniem i go nie nadrobił na trasie, więc nie zdążyłybyśmy na ostatni pociąg z Syrakuz do Avoli. Zdecydowałyśmy się więc wysiąść w Katanii i pojechać ostatnim autobusem Interbus, który miał być za 1,5 godziny. Jednak udało nam się wsiąść w autobus przedostatni, który powinien był już dawno odjechać (nadążacie?), ale szczęśliwie dla nas miał godzinę opóźnienia.
Och, moja Sycylio, moja spóźniona miłości…